Między Karolem Marksem a Marylin Monroe
W artykule "Wymiary Gdańska" Mariana Kwapińskiego
są
dwie interesujące tezy dotyczące wizerunku miasta – pisze Wiesław
Bielawski w polemice z tekstem wojewódzkiego konserwatora zabytków na
temat wieżowców w Gdańsku.
Pierwsza to taka, że istnieją dwa wizerunki, wzajemnie ze sobą
sprzeczne, a my stoimy przed koniecznością wyboru jednego z nich. Mamy
wybierać pomiędzy nowoczesnością, której przejawem są wysokie budynki
zlokalizowane w historycznym centrum Gdańska, a wizerunkiem miasta, jak
to określił Marian Kwapiński, pomorski wojewódzki konserwator
zabytków, z charakterem, kiedy to przywoływał główne przesłanie treści
wniosku o wpisanie Gdańska na światową listę dziedzictwa kulturowego
UNESCO, miasta "wolności i solidarności".
Otóż sprowadzenie
problematyki kreowania wizerunku do takiego wyboru jest kompletnym
nieporozumieniem. Być może jest to teza, z punktu widzenia
historiozoficznego szalenie ekscytująca, ale z punktu widzenia
pragmatycznego - fałszywa (pomijam kwestię utożsamiania nowoczesności
tylko z realizacją obiektów wysokich, bo już w tej tezie, poprzez
zawężenie pojęcia "nowoczesność", brzmi fałszywa nuta)!!!
Problem
trzeciego wymiaru miasta nie polega na wyborze jednego z dwóch
wzajemnie przeciwstawnych wizerunków, ale na konieczności
współistnienia ich obok siebie, na koegzystencji wzajemnie
uzupełniających się treści i znaczeń, a nie na fałszywej rywalizacji.
Dyskusja o konieczności wyboru wprowadza jej uczestników w ślepą
uliczkę, nie próbuje szukać kompromisu, a temperaturę sporu doprowadza
do temperatury wrzenia, nie dając szansy na dojście do porozumienia
między stronami.
Tak stawiając sprawę będziemy świadkami
świętej wojny, dżihadu, a znając zaciekłość i zawziętość jej
uczestników, będzie to wojna na wyniszczenie nie doprowadzająca do
konstruktywnych wniosków i rozwiązań. Nie jest przecież tak, że
nowoczesność wraz z budynkami wysokimi koniecznie musi zniszczyć miasto
z charakterem. I nie jest tak, że miasto z charakterem uniemożliwia
realizację czegoś więcej niż tylko architektury historyzującej. W
przypadku Gdańska mamy przecież do czynienia z miastem na tyle dużym i
w swej budowie tak bogatym, że możemy poszukiwać różnorodnych
rozwiązań, nie ograniczając się tylko do pierwszej tezy, o której mowa
wyżej.
Druga teza, w moim przekonaniu bliższa prawdzie, jest
następująca: "pieniądze szczęścia nie dają". Jakże obrzydliwa rzecz te
pieniądze. Ich zdradziecką i niszczycielską siłę odkrył Karol Marks.
Przez wieki, odkąd Fenicjanie zaczęli je stosować, ludzie nieświadomi
byli zagrożeń płynących z ich strony. Jakież to z kolei dziwne i
zaskakujące, że mimo niszczycielskiej siły tak zwanej "kasy",
cywilizacja czy kultura (jak kto woli) rozwijała się, a jej materialne
dziedzictwo możemy podziwiać w wielu miejscach na świecie.
Czytając
artykuł Mariana Kwapińskiego, zastanawiam się, jak to się stało, że w
Gdańsku kupcy budowali wspaniałe kamienice, władza świecka budowała
obiekty publiczne (na przykład ratusz), a władza kościelna wspaniałe
świątynie. Zapewne udało się to bez pieniędzy, bo czyż tak okropna
rzecz mogła leżeć u źródła powstania tak wspaniałego miasta?
Rozumiem
ten punkt widzenia, tym bardziej, że jest on przytaczany z pozycji
osoby wyciągającej tylko rękę po "kasę" z publicznego budżetu. Wszak
nigdy, ta część administracji publicznej, nie musiała martwić się o
przychody. Po tej stronie były tylko wydatki, a inwencja w tym zakresie
jest nieograniczona. Jest to po części konsekwencja okresu wielu
zaniedbań, w którym wielu ludzi, dzięki wspomnianemu Karolowi Marksowi,
poznało się na prawdziwym obliczu pieniądza. Nie negując konieczności
nakładów na rzecz szczytną i bezdyskusyjną, jaką jest ochrona
dziedzictwa kulturowego, nie można wszak zapominać o tym, że na
wszystko nie starczy... Czego? A no pieniędzy właśnie!
Przekonanie
do teorii Karola Marksa i jego następców (nie muszę chyba ich
wymieniać) przejawia się dodatkowo w trosce o portfel prywatnego
inwestora. Pytanie o to, czy znajdą się nabywcy realizowanych
projektów, oraz kto ma zamieszkiwać wysokie budynki, jest przejawem
najwyższej troski o portfel inwestora, który podejmuje decyzje nie
znając jednej z najbardziej odkrywczych myśli urbanistycznych XXI
wieku, będącej twórczym rozwinięciem idei marksistowskiej. Widać
inwestor nie czytuje tak znakomitego pisma jak "Zabytki. Heritage", a
zna natomiast zdanie wypowiedziane przez Marylin Monroe,
znacznie mniej utytułowaną postać niż przywoływane w artykule Mariana
Kwapińskiego autorytety, które brzmi mniej więcej tak: "Pieniądze
szczęścia nie dają, za to zakupy..."
Wiesław Bielawski, zastępca Prezydenta Gdańska ds. Polityki Przestrzennej
Źródło: http://www.trojmiasto.pl/