Babie Doły pomogą ożywić gospodarkę morską
Szwedzki turysta wsiada wieczorem w Karlskronie na prom, gdzie bawi się na dyskotece, następnie rano przesiada się w Gdyni na samolot do Popradu, skąd podstawionym busem jedzie do Smokovca lub stolicy polskich Tatr. A wszystko to – na jeden bilet, w ramach zintegrowanej oferty – o związkach przyszłego lotniska w Gdyni z ofertą morską Trójmiasta pisze Kuba Łoginow.
Gdynia jest "najbardziej morskim" miastem w Polsce, a niewykluczone, że
niedługo będzie miała "najbardziej morskie" lotnisko. Chociaż cywilny
port lotniczy Gdynia-Kosakowo na razie istnieje jedynie na papierze,
miejskie władze znalazły dla niego dosyć oryginalną formułę, nie
kolidującą z przeznaczeniem lotniska w Gdańsku. Istotną rolę w rozwoju
gdyńskiego lotniska ma pełnić współpraca z branżą morską.
Władze
miasta twierdzą, że nowego lotniska nie należy traktować jako
konkurencji dla Rębiechowa, bo Gdynia ma obsługiwać przede wszystkim
niszowe funkcje, których Gdańsk nie realizuje (bo nie może lub nie
chce).
O co konkretnie chodzi? Gdynia miałaby pierwsze lotnisko
w Polsce, przystosowane do obsługi hydroplanów, czyli samolotów
lądujących lub startujących z wody. A to może przyciągnąć do Trójmiasta
pewną grupę zamożnych turystów, głównie z Niemiec i Skandynawii, gdzie
wodne samoloty są bardzo popularne. Dla gdyńskiego lotniska ważną rolę
ma pełnić obsługę niewielkich awionetek, co dla Gdańska jest grą
niewartą świeczki.
Władze miejskie liczą również na to, że dzięki Babim Dołom
uda się podnieść rangę gdyńskiego portu, na bazie którego powstanie
wielogałęziowy system logistyczny i węzeł przesiadkowy dla pasażerów.
Chodzi głównie o sprzężenie połączeń lotniczych z ruchem promów,
wycieczkowców oraz w pewnym stopniu kontenerowców.
Tutaj należy
się kilka słów wyjaśnienia, gdyż transport morski i lotniczy są często
postrzegane jako gałęzie stanowiące wobec siebie konkurencję. Na ile to
prawda i na czym polega możliwość współpracy?
- Rzeczywiście,
coraz częściej możemy mówić o zaostrzającej się konkurencji między
promami pasażerskimi, a tanimi połączeniami lotniczymi przewoźników
niskokosztowych. Zmusza to zarówno operatorów lotniczych, jak i
morskich, do udoskonalania oferty, co ostatecznie jest korzystne dla
konsumenta. Natomiast w zakresie przewozu ładunków statek i samolot w
zasadzie rzadko kiedy konkurują między sobą – tłumaczy Radosław Marciniak,
gdyński żeglugowiec. Dzięki sąsiedztwie portu, nowe lotnisko może
przyciągnąć pewną ilość ładunków wartościowych i poczty, czyli tego, co
jest podatne do przewożenia samolotami.
Jednak największe szanse
na rozwój przyszłego lotniska w Gdyni wiąże się z ruchem pasażerskim.
Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości wiele połączeń lotniczych
będzie skomunikowanych z połączeniami promowymi. W ten sposób może
powstać kilka ciekawych produktów turystycznych, w tym połączenie
nocnej zabawy na promie z weekendem np. w... Zakopanem. W jaki sposób?
To proste: np. szwedzki turysta wsiada wieczorem w Karlskronie na prom,
gdzie bawi się na dyskotece, następnie rano przesiada się w Gdyni na
samolot do Popradu, skąd podstawionym busem jedzie do Smokovca lub
stolicy polskich Tatr. A wszystko to – na jeden bilet, w ramach
zintegrowanej oferty.
To na razie tylko luźne pomysły, ale
Gdynia ma ich o wiele więcej. Władze miasta, portu morskiego i lotniska
z dużym zainteresowaniem obserwują rosnącą ilość statków wycieczkowych
zawijających do morskiej stolicy Polski. Nic nie stoi na przeszkodzie,
by za kilka lat zaoferować zwiedzającym Bałtyk Amerykanom, aby w ramach
takiej wycieczki "wyskoczyli" na kilka godzin do Pragi, Wiednia czy
Lwowa. To i tak niewiele dłużej, niż przejazd zakorkowanymi drogami do
Malborka, który dziś jest hitem turystycznym wielu operatorów
zawijających do Gdyni wycieczkowców.
W jaki jeszcze sposób
miasto będzie kreować popyt na przewozy lotnicze? Nie wykluczone, że
tworzenie nowych połączeń będzie istotnym elementem współpracy Gdyni z
obecnymi i przyszłymi miastami partnerskimi. Władze Gdyni rozważają
między innymi nawiązanie takiej współpracy z Użhorodem na Zakarpaciu. – To na razie luźny pomysł, ale nie pozbawiony sensu – tłumaczy Ryszard Toczek,
dyrektor Biura Rozwoju Miasta przy Urzędzie Miejskim w Gdyni. Dzięki
takiemu połączeniu (w grę wchodzi niskokosztowy przewoźnik) nasi
południowo-wschodni sąsiedzi mogliby "wyskoczyć" nad nasze morze za
dostępną dla nich cenę (mieliby bliżej, taniej i szybciej, niż nad
Morze Czarne, gdzie trzeba jechać ponad dobę), a przed mieszkańcami
Pomorza otworem stanęłyby piesze wycieczki po dzikich górach i
karpackie kurorty narciarskie. Takie połączenie lotnicze byłoby
elementem szerszego programu wzajemnej promocji walorów turystycznych
obu regionów (czyli Pomorza i Zakarpacia), wspartego środkami
europejskimi.
Gdynia przystąpiła również do unijnego programu
promującego rozwój kontaktów gospodarczych między odległymi miejscami
szeroko pojętego Regionu Bałtyku. – Zanim słowackie czy węgierskie
ładunki znajdą się w którymś z portów Trójmiasta, aby mogły stąd trafić
np. do Norwegii, ktoś z kadry menedżerskiej musi odbyć szereg spotkań z
zagranicznymi partnerami. Jeśli nie ma wygodnych połączeń, najlepiej
lotniczych, nie ma co się dziwić, że współpraca nie rozwija się tak,
jak mogłaby – tłumaczy Ryszard Toczek z Biura Rozwoju Miasta.
Źródło: http://www.trojmiasto.pl/
drukuj stronę 2008-08-26