Między Karolem Marksem a Marylin Monroe
W artykule "Wymiary Gdańska" Mariana Kwapińskiego
(3 lutego, "Wymiary Gdańska")
są dwie interesujące tezy dotyczące wizerunku miasta – pisze Wiesław Bielawski w polemice z tekstem wojewódzkiego konserwatora zabytków na temat wieżowców w Gdańsku.
Pierwsza to taka, że istnieją dwa wizerunki, wzajemnie ze sobą
sprzeczne, a my stoimy przed koniecznością wyboru jednego z nich. Mamy
wybierać pomiędzy nowoczesnością, której przejawem są wysokie budynki
zlokalizowane w historycznym centrum Gdańska, a wizerunkiem miasta, jak
to określił Marian Kwapiński, pomorski wojewódzki konserwator
zabytków, z charakterem, kiedy to przywoływał główne przesłanie treści
wniosku o wpisanie Gdańska na światową listę dziedzictwa kulturowego
UNESCO, miasta "wolności i solidarności".
Otóż sprowadzenie problematyki kreowania wizerunku do takiego wyboru jest kompletnym nieporozumieniem. Być może jest to teza, z punktu widzenia historiozoficznego szalenie ekscytująca, ale z punktu widzenia pragmatycznego - fałszywa (pomijam kwestię utożsamiania nowoczesności tylko z realizacją obiektów wysokich, bo już w tej tezie, poprzez zawężenie pojęcia "nowoczesność", brzmi fałszywa nuta)!!!
Problem trzeciego wymiaru miasta nie polega na wyborze jednego z dwóch wzajemnie przeciwstawnych wizerunków, ale na konieczności współistnienia ich obok siebie, na koegzystencji wzajemnie uzupełniających się treści i znaczeń, a nie na fałszywej rywalizacji. Dyskusja o konieczności wyboru wprowadza jej uczestników w ślepą uliczkę, nie próbuje szukać kompromisu, a temperaturę sporu doprowadza do temperatury wrzenia, nie dając szansy na dojście do porozumienia między stronami.
Tak stawiając sprawę będziemy świadkami świętej wojny, dżihadu, a znając zaciekłość i zawziętość jej uczestników, będzie to wojna na wyniszczenie nie doprowadzająca do konstruktywnych wniosków i rozwiązań. Nie jest przecież tak, że nowoczesność wraz z budynkami wysokimi koniecznie musi zniszczyć miasto z charakterem. I nie jest tak, że miasto z charakterem uniemożliwia realizację czegoś więcej niż tylko architektury historyzującej. W przypadku Gdańska mamy przecież do czynienia z miastem na tyle dużym i w swej budowie tak bogatym, że możemy poszukiwać różnorodnych rozwiązań, nie ograniczając się tylko do pierwszej tezy, o której mowa wyżej.
Druga teza, w moim przekonaniu bliższa prawdzie, jest następująca: "pieniądze szczęścia nie dają". Jakże obrzydliwa rzecz te pieniądze. Ich zdradziecką i niszczycielską siłę odkrył Karol Marks. Przez wieki, odkąd Fenicjanie zaczęli je stosować, ludzie nieświadomi byli zagrożeń płynących z ich strony. Jakież to z kolei dziwne i zaskakujące, że mimo niszczycielskiej siły tak zwanej "kasy", cywilizacja czy kultura (jak kto woli) rozwijała się, a jej materialne dziedzictwo możemy podziwiać w wielu miejscach na świecie.
Czytając artykuł Mariana Kwapińskiego, zastanawiam się, jak to się stało, że w Gdańsku kupcy budowali wspaniałe kamienice, władza świecka budowała obiekty publiczne (na przykład ratusz), a władza kościelna wspaniałe świątynie. Zapewne udało się to bez pieniędzy, bo czyż tak okropna rzecz mogła leżeć u źródła powstania tak wspaniałego miasta?
Rozumiem ten punkt widzenia, tym bardziej, że jest on przytaczany z pozycji osoby wyciągającej tylko rękę po "kasę" z publicznego budżetu. Wszak nigdy, ta część administracji publicznej, nie musiała martwić się o przychody. Po tej stronie były tylko wydatki, a inwencja w tym zakresie jest nieograniczona. Jest to po części konsekwencja okresu wielu zaniedbań, w którym wielu ludzi, dzięki wspomnianemu Karolowi Marksowi, poznało się na prawdziwym obliczu pieniądza. Nie negując konieczności nakładów na rzecz szczytną i bezdyskusyjną, jaką jest ochrona dziedzictwa kulturowego, nie można wszak zapominać o tym, że na wszystko nie starczy... Czego? A no pieniędzy właśnie!
Przekonanie do teorii Karola Marksa i jego następców (nie muszę chyba ich wymieniać) przejawia się dodatkowo w trosce o portfel prywatnego inwestora. Pytanie o to, czy znajdą się nabywcy realizowanych projektów, oraz kto ma zamieszkiwać wysokie budynki, jest przejawem najwyższej troski o portfel inwestora, który podejmuje decyzje nie znając jednej z najbardziej odkrywczych myśli urbanistycznych XXI wieku, będącej twórczym rozwinięciem idei marksistowskiej. Widać inwestor nie czytuje tak znakomitego pisma jak "Zabytki. Heritage", a zna natomiast zdanie wypowiedziane przez Marylin Monroe, znacznie mniej utytułowaną postać niż przywoływane w artykule Mariana Kwapińskiego autorytety, które brzmi mniej więcej tak: "Pieniądze szczęścia nie dają, za to zakupy..."
Otóż sprowadzenie problematyki kreowania wizerunku do takiego wyboru jest kompletnym nieporozumieniem. Być może jest to teza, z punktu widzenia historiozoficznego szalenie ekscytująca, ale z punktu widzenia pragmatycznego - fałszywa (pomijam kwestię utożsamiania nowoczesności tylko z realizacją obiektów wysokich, bo już w tej tezie, poprzez zawężenie pojęcia "nowoczesność", brzmi fałszywa nuta)!!!
Problem trzeciego wymiaru miasta nie polega na wyborze jednego z dwóch wzajemnie przeciwstawnych wizerunków, ale na konieczności współistnienia ich obok siebie, na koegzystencji wzajemnie uzupełniających się treści i znaczeń, a nie na fałszywej rywalizacji. Dyskusja o konieczności wyboru wprowadza jej uczestników w ślepą uliczkę, nie próbuje szukać kompromisu, a temperaturę sporu doprowadza do temperatury wrzenia, nie dając szansy na dojście do porozumienia między stronami.
Tak stawiając sprawę będziemy świadkami świętej wojny, dżihadu, a znając zaciekłość i zawziętość jej uczestników, będzie to wojna na wyniszczenie nie doprowadzająca do konstruktywnych wniosków i rozwiązań. Nie jest przecież tak, że nowoczesność wraz z budynkami wysokimi koniecznie musi zniszczyć miasto z charakterem. I nie jest tak, że miasto z charakterem uniemożliwia realizację czegoś więcej niż tylko architektury historyzującej. W przypadku Gdańska mamy przecież do czynienia z miastem na tyle dużym i w swej budowie tak bogatym, że możemy poszukiwać różnorodnych rozwiązań, nie ograniczając się tylko do pierwszej tezy, o której mowa wyżej.
Druga teza, w moim przekonaniu bliższa prawdzie, jest następująca: "pieniądze szczęścia nie dają". Jakże obrzydliwa rzecz te pieniądze. Ich zdradziecką i niszczycielską siłę odkrył Karol Marks. Przez wieki, odkąd Fenicjanie zaczęli je stosować, ludzie nieświadomi byli zagrożeń płynących z ich strony. Jakież to z kolei dziwne i zaskakujące, że mimo niszczycielskiej siły tak zwanej "kasy", cywilizacja czy kultura (jak kto woli) rozwijała się, a jej materialne dziedzictwo możemy podziwiać w wielu miejscach na świecie.
Czytając artykuł Mariana Kwapińskiego, zastanawiam się, jak to się stało, że w Gdańsku kupcy budowali wspaniałe kamienice, władza świecka budowała obiekty publiczne (na przykład ratusz), a władza kościelna wspaniałe świątynie. Zapewne udało się to bez pieniędzy, bo czyż tak okropna rzecz mogła leżeć u źródła powstania tak wspaniałego miasta?
Rozumiem ten punkt widzenia, tym bardziej, że jest on przytaczany z pozycji osoby wyciągającej tylko rękę po "kasę" z publicznego budżetu. Wszak nigdy, ta część administracji publicznej, nie musiała martwić się o przychody. Po tej stronie były tylko wydatki, a inwencja w tym zakresie jest nieograniczona. Jest to po części konsekwencja okresu wielu zaniedbań, w którym wielu ludzi, dzięki wspomnianemu Karolowi Marksowi, poznało się na prawdziwym obliczu pieniądza. Nie negując konieczności nakładów na rzecz szczytną i bezdyskusyjną, jaką jest ochrona dziedzictwa kulturowego, nie można wszak zapominać o tym, że na wszystko nie starczy... Czego? A no pieniędzy właśnie!
Przekonanie do teorii Karola Marksa i jego następców (nie muszę chyba ich wymieniać) przejawia się dodatkowo w trosce o portfel prywatnego inwestora. Pytanie o to, czy znajdą się nabywcy realizowanych projektów, oraz kto ma zamieszkiwać wysokie budynki, jest przejawem najwyższej troski o portfel inwestora, który podejmuje decyzje nie znając jednej z najbardziej odkrywczych myśli urbanistycznych XXI wieku, będącej twórczym rozwinięciem idei marksistowskiej. Widać inwestor nie czytuje tak znakomitego pisma jak "Zabytki. Heritage", a zna natomiast zdanie wypowiedziane przez Marylin Monroe, znacznie mniej utytułowaną postać niż przywoływane w artykule Mariana Kwapińskiego autorytety, które brzmi mniej więcej tak: "Pieniądze szczęścia nie dają, za to zakupy..."
Wiesław Bielawski, zastępca Prezydenta Gdańska ds. Polityki Przestrzennej
Źródło: http://www.trojmiasto.pl/
drukuj stronę 2008-02-12